Geoblog.pl    Adelaar    Podróże    Praga trąci Muszką.    Im bardziej byliśmy w Pradze, tym bardziej byliśmy zgubieni...
Zwiń mapę
2013
02
sie

Im bardziej byliśmy w Pradze, tym bardziej byliśmy zgubieni...

 
Czechy
Czechy, Praha
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 271 km
 
Spisując te wspomnienia teraz, blisko miesiąc od powrotu, nie mogę wyjść z podziwu, że nie skończyliśmy śpiąc w praskim metrze. Nagle pojawiła się okazja, nastąpił niespodziewany impuls i “jedziemy do Pragi!”. Z przewodnikiem po zabytkach i bez rozeznania w ogólnej topografii miasta.
Prosto z autostrady wjechaliśmy do miasta drogą, której nie było na mapie. Przynajmniej na naszej, pożyczonej mapie, która – jak to odkryliśmy jakiś czas później – ograniczała się jedynie do centrum i najbliższych okolic.
Mimo że na mapie nie znalazła miejsca, droga była szeroka, dwupasmowa, z nowym asfaltem i wygodnym parkingiem przy chodnikowym krawężniku... i kompletnie bez nazwy.
- Jedź wolniej, może coś wypatrzę – poinformowałam mojego lubego, wypatrując jakiejkolwiek tabliczki z nazwą ulicy na domach.
Wypatrzyłam.
Nie, żeby jakoś pomogło.
Nawet wręcz przeciwnie.
- Dlaczego tam jest “Praha 9”? - Zapytałam bardziej siebie niż Pana A.
Może się zatrzymamy, zapytasz kogoś.
Trzy trafy, trzy pudła.
- Excuse me, do you speak english...?
Osoby numer jeden:
- No, we don't.
Osoba numer dwa:
- No.
Osoba numer trzy:
- Yes.
- That's great! So, can you tell me, where we are? - Miałam ochotę całować po rękach kolesia, który wizualnie przypominał mnie.
- Sorry, I don't know.
ARGH, KOLEŚ!
To by było na tyle, jeśli chodzi o przydatność randomalnych mieszkańców przedmieść.
Wracając jednak do numeracji domów... W większości miejscowości nazwy ulic i numery na domach służą ewidencji i ogólnemu rozeznaniu zarówno mieszkańców jak i gości miasta.
Nie w Pradze.
Myśmy o tym nie wiedzieli.
W sumie na budynkach występują dwa rodzaje numerów: ewidencyjny dzielnicy i orientacyjny według ulic. Oczywiście nie jest powiedziane, że na każdym budynku będą harmonijnie koegzystowały obydwa typy.
Wręcz przeciwnie.
Powiedziałabym nawet, że na przedmieściach tabliczki znamionowe rozmieszczane są dość fristajlowo.
W końcu ulica, którą jechaliśmy, pojawiła się na mapie i dzięki kilku skrzyżowaniom udało mi się ulokować nas w praskiej czasoprzestrzeni. Po kilku nawrotach i chwilach zwątpienia
(-Nie mam pojęcia, gdzie jest ta Novovysocanska.
Powietrze zagęściło się od myśli, kiedy nagle...
-Przed nami. Nawet widać szyld naszego hotelu...
-Jesteśmy ślepi. My tu zginiemy.)
udało nam się trafić do hotelu. I do swojego pokoju.
Za oknem torowisko.
To dobrze, pociągi mnie usypiają.

Zanim jednak osadziliśmy się w hotelowym pokoju poszliśmy na research najbliższej okolicy. Namierzyliśmy najważniejsze – sklep.
I kilka barów przy najbliższej głównej ulicy.
A propos najbliższej głównej ulicy...
Musieliśmy wyglądać na dwójkę ogarniętych w mieście prażan, bo zostaliśmy zaczepieni przez młodego jegomościa stojącego przy aucie, z nietęgą miną.
- Sorry, do you speak English?
- Nie, ale też mówimy po polsku – rzucił mój luby, zerknąwszy na tablicę rozdzielczą auta przybysza.
No cóż.
I też nie mamy pojęcia, gdzie tak właściwie jesteśmy.

Doświadczenie praskiego metra było interesujące.
- Jak to się kasuje...?
Chociaż wytrenowanam w rzymskim metrze, to praskie wpędzało mnie w pewnego rodzaju zakłopotanie. Bo te bramki jakieś takie bez popychajek, nie przy każdej szparka kasownika... Kasować ten bilecik czy nie?
W efekcie cofaliśmy się dwa razy.
Pozdrawiamy zdziwioną panią w okienku na stacji Palmovka.

Pierwszą potrzebą lubego było zrobienie zdjęć wieczornej Pragi. Pobłąkawszy się trochę po Starym Mieście i Josefowie, z nadejściem godziny dziesiątej Pan A. rozstawił sprzęt. Wraz z rozstawieniem sprzętu, cały świat ze mną na czele nagle się rozpłynął, zatem – by nie być zbędną przeszkadzajką w kadrze – usunęłam się uprzejmie w cień, by rozszyfrować łacińskie napisy na rzeźbach Mostu Karola.
Napisy szybko przestały być łacińskie, bo nie zrozumiałam ani słowa, mimo dość długiej przygody z łaciną. Uspokojona przekonaniem, że to jakieś wymysły średniowiecznej bohemy, wróciłam do Pana A., który w międzyczasie zdążył zwinąć sprzęt, i poszliśmy zaliczać miasto.
Jakoś po północy obudziliśmy się, że ostatni pociąg metra pożegnał właśnie stację Mustek, więc trzeba dotrzeć na Florenc, skąd odjeżdżał nocny tramwaj na naszą Palmovkę.
Nie wiedząc jeszcze co nas czeka, podeszłam do pana w stroju policjanta przekonana, że mi pomoże.
Nie tylko miał strój policjanta, ale również był policjantem, i nie tylko wygądał na pomocnego, ale również był pomocny.
- How can I get to Florenc tram station?
Zostało mi objaśnione. Na początek piękną angielszczyzną z delikatną “naszą” naleciałością, ale ze wszystkimi dyftongami wymawianymi z niezwykłą starannością. Im dalej w las tym więcej drzew, szybko więc wszelkie “th” zamieniły się w “s” lub “d”, na Florenc podążyliśmy więc drogą “sru de krosrołd” i “sru de eskapejd”, by zgubić się ostatecznie.

Plan zakładał dotarcie na stację metra, by złapać tam dowolnego prażanina, który będzie wiedział, jak dotrzeć na przystanek tramwajowy. Z trzech złapanych osób wszystkie trzy wskazywały tę samą trasę, jednakowoż kiedy nią podążyliśmy, poczuliśmy się zgubieni. Błąkaliśmy się po jakichś ciemnych zaułkach, pełnych śmieci, fruwających gazet i żuli śpiących na ławkach, powoli czując coraz większe zagrożenie. Dzisięć minut pieszo od centrum, pełnego turystów i mieszkańców, nagle znaleźliśmy się w miejscu przypominającym Wildę nocą.
Czyli: lepiej nie wychodź bez tasaka.
Wydostaliśmy się na jakąś lepiej oświetloną uliczkę, gdzie złapaliśmy troje młodych ludzi, dwie dziewczyny i chłopaka, wyglądających na trzeźwych... i pomocnych! Jako że było im po drodze, postanowili zaprowadzić nas na przystanek, po drodze zabawiając rozmową. Dość swobodnie posługiwali się angielskim, i choć chłopak co jakiś czas odzywał się po czesku, problemem z porozumieniem nie było wcale.
Pożaliłam się, że pierwszy dzień jesteśmy w Pradze i już zdążyliśmy się beznadziejnie zgubić, na co usłyszałam po czesku:
- A czego szukacie w Pradze...?
Bez pomysłu jak z tego dowcipnie wybrnąć, zapytałam Pana A. po polsku:
- No, czego szukamy w Pradze...?
Usłyszałam śmiech przy prawym uchu.
I już wiedziałam, co zrobiłam źle.
- I'll be very careful with the word “szukać” here.
- Yeah, I know! I know the story behind it...
I przypomniałam sobie wywiad z pewną polsko – czeską piosenkarką, która zapytana przez “czołowego prześmiewcę” wsród polskich dziennikarzy, prezenterów i felietonistów co oznacza słowo “szukać” po czesku chętnie udzieliła wyjaśnień. W skrócie: “szukać” to coś, co pan robi pani przed śniadaniem do łóżka.
Co bardziej ciekawskich zachęcam do sprawdzenia co znaczy po czesku “szukać męża na zachodzie”.
Dzięki pomocy prażan udało nam się bezpiecznie dotrzeć na przystanek tramwajowy, zapakować się do przepełnionego nocnego tramwaju (bez biletu, bo wszystkie automaty nieczynne) i dotrzeć na naszą Pragę 9, gdzie nieprzytomni ze zmęczenia nie mogliśmy trafić kartą hotelową do czytnika.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Adelaar
Liese van der Meervenne
zwiedziła 1% świata (2 państwa)
Zasoby: 4 wpisy4 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.08.2013 - 04.08.2013